Warto jednak słuchać mamy?

Mówi się, że to my jesteśmy kowalami swojego losu, że sami jesteśmy w stanie kształtować własny charakter. Zmieniać podejście do życia. Jako jedyni mamy faktyczny wpływ na własne życie. Patrząc na to mniej lub bardziej obiektywnie jest to jak najbardziej stwierdzenie prawdziwe, zapomina się jednak o tym, że aby cokolwiek z tych rzeczy mogło się zadziać musimy mieć jakiś wzór zachowania. Do naśladowania albo od którego zawzięcie będziemy uciekać. Znajdujemy go w najbliższym otoczeniu, u osób które gwarantują nam bezpieczeństwo i przetrwanie na najwcześniejsyzm etapie życia. Najczęściej u mamy i taty. U ludzi, którzy bezpośrednio mieli wpływ na to, że w ogóle zaistnieliśmy.

Bardzo lubię dzień mamy.

Chociaż tak samo jak z wieloma innymi świętami, uważam, że nie tylko wyróżniony dzień jest dobry aby powiedzieć komuś, że go kochamy, że doceniamy to co dla nas robi, że jest super i w sumie to mega cudownie, że jest.

W moim przypadku mama okazała się być darem od losu i szczęśliwie, mogę mówić o tym, że wychowała mnie kobieta dla której moje szczęście było, jest i zapewne będzie zawsze niezwykle ważne. W bardzo dużym stopniu to jakim jestem człowiekiem zawdzięczam właśnie jej. Więcej we mnie jej zachowań, które naśladuję, niż te od których uciekam.

To właśnie ona nauczyła mnie tego pozytywnego podejścia do życia, które bardzo szybko stało się znakiem rozpoznawczym mojej osoby i które doczekało się miliona teorii spiskowych, że raczej nie wszystko jest ze mną w porządku, skoro całe życie chodzę z uśmiechem na ustach. Tymczasem to po prostu postawa, którą bardzo szybko poznałam, która była mi wtłaczana do głowy i która w momencie, gdy już miałam świadomość jej działania wydała mi się najbardziej logiczna, więc przy niej pozostałam.

Do dzisiaj pamiętam te moje dylematy z dzieciństwa, zmartwienia, problemy, niespełnione ambicje i reakcję mojej mamy, która zawsze z największym skupieniem najpierw mnie wysłuchiwała, a później mówiła, że to przecież nie jest taki koniec jak mi się wydaje, że świat się od tego nie zawali. W bardzo piękny sposób pokazywała mi, że to duperele, nigdy jednak niczego nie bagatelizując. Zmieniała mi po prostu perspektywę, skupiała uwagę na tym co pozytywne.

Byłam dzieckiem bardzo ambitnym jeżeli chodzi o oceny. Zwłaszcza w szkole podstawowej. Później się to nieco zmieniło, ale nie o tym dzisiaj. Lubiłam się uczyć, lubiłam przynosić piątki do domu. Jeden z wujków co roku przy wigilijnym stole pytał mnie o to, ile mam jedynek i w myśl ni to poważnego ni to śmiesznego porównania, słysząc, że ani jednej mówił, że jestem żołnierzem bez karabinu. Średnio lubiłam te żarciki. Potem przyszedł czas szóstej klasy i dostałam pierwszą ocenę niedostateczną w swoim życiu. Teraz nawet nie pamiętam za co, wtedy jednak płakałam w maminy rękaw jakby świat się skończył. Ona dała mi się wypłakać, wysłuchała, a potem powiedziała, że super, że fajnie, że w końcu mam jakąś inną ocenę w dzienniku i że będę mogła wujkowi na wigilii ściąć dowcip. Dodała też, że to pewnie nie jest ostatnia i że nie będzie mieć żadnego znaczenia w przyszłości, a w szkole wcale nie trzeba mieć najlepszych ocen, że za paręnaście lat, kompletnie nie będę o tym pamiętać.

No i coż, miała rację.

Nigdy nie stała nade mną i nie kazała przynosić najlepszych stopni. Nie zmuszała do nauki. Prawdę mówiąc nie przypominam sobie, żeby też mnie rozliczała z prac domowych. Powtarzała, że dobrze by było, żebym w normalnym trybie zdała z klasy do klasy. Mówiła, że jest ze mnie dumna, gdy rok za rokiem odbierałam świadectwo z czerwonym paskiem, ale nigdy tego ode mnie nie oczekiwała. Prawdę mówiąc dopiero z perspektywy czasu zauważyłam, jak bardzo jestem jej za to podejście do tematu wdzięczna. Nie byłam jednym z tych nieszczęśliwych dzieciaków, które szkołę przeklinają. Ja ją naprawdę w tamtym czasie lubiłam i to z całą pewnością dlatego, że nie było na to parcia.

To mojej mamie zawdzięczam życiową zaradność. To że mam dwie sprawne rączki, z głodu nie zginę, wiem jak się zarabia pieniądze, robi zakupy, uruchamia pralkę i wiele innych rzeczy, które dla mnie są oczywiste, a które okazuje się, że dla człowieka dorosłego mogą być magią tajemną. Doskonale pamiętam, jak byłam zabierana na niemalże wszystkie zakupy, jakie mama robiła, jak jej towarzyszyłam najczęściej opowiadając wszystkie ekscytacje dnia minionego. Słuchała mnie i w międzyczasie tłumaczyła, dlaczego nie mogę wykupić całego działu ze słodyczami. Pamiętam doskonale jak mnie wysyłała samą na zakupy do sklepu w bliźniaczym budynku i jak ratowała z opresji gdy zamiast 20 dag ciastek przyniosłam 2 kg. Nie byłam dla niej dzieckiem, z którym się nie da zrobić zakupów, albo które męczy bardziej niż wydawanie pieniędzy. Nie wyszła z założenia, że lepiej zostawić mnie w domu z tatą, a samej szybciej wszystko załatwić. Wyszła z założenia, że im szybciej zrozumiem jaka jest wartość pieniądza, jak nim trzeba dysponować, żeby coś kupić i jak sobie radzić w tych wszystkich sytuacjach, które teraz są oczywiste, a wtedy był światem nieznanym, tym lepiej.

No i coż, miała rację.
Nie wyrosłam dzięki temu na życiową pierdołę.
Zdecydowanie zbyt wiele takich obserwuję.

W domu pokazano mi, że każdy problem ma rozwiązanie i że siedzenie na tyłku kiedy dzieje się coś nie po naszej myśli nie jest najlepszym wyjściem, że trzeba się skupić na tym co można zrobić i to zrobić, aby z danej niezbyt pozytywnej sytuacji jak najszybciej wyjść. Ja naprawdę rzadko kiedy siadam i płaczę, użalam się nad sobą i rozmyślam o tym jak to się znalazłam w złej sytuacji i że o jej, ale słabo z tego powodu. Sprawa odpowiedniej perspektywy działa u mnie w domu zawsze dość mocno.

Tak samo zresztą jak empatia dla innych. Wiesz ja bardzo, ale to bardzo nie lubię wywyższania się, traktowania innych z góry, zapominania o tym, że wszyscy jesteśmy ludźmi, wyśmiewania się ze słabszych, „gorzej” ubranych, podchodzących z biednych rodzin czy mających jakiekolwiek problemy. Wkurzają mnie Ci wszyscy cwaniaczkowie, co to myślą, że bóg wie kim są, a jedyne co mają do zaprezentowania to wielki poziom buractwa. Sytuacje życiowe mogą być różne, ludzie w nich również. Nie ma żadnej reguły co do tego, ludzi trzeba szanować, starać się ich zrozumieć, być dla nich dobrym i pomocnym. Świat naprawdę o wiele lepiej funkcjonuje, gdy podchodzimy do drugiego człowieka ze szczerym uśmiechem na ustach, a nie z przysłowiowym nożem za plecami. To moja rodzicielka pokazałą mi, że leżącemu człowiekowi trzeba podać rękę, a nie kopać go po żebrach.

Nie oznacza to jednak, że mamy się tego skrajnie trzymać. Moja mama zawsze mi powtarzała, że pierwsza mam nie zaczynać, ale jak mnie biją, to mam reagować. Nie trudno się domyślić, że się do tej rady zastosowałam i że to faktycznie tak wyglądało, jeżeli nie powiedzieć, że dalej wyglada. Bardzo szybko daje ludziom kredyt zaufania i równie łatwo traktuję kogoś z zaufaniem. Jeżelibyśmy byli sobie nieznanymi ludkami i miałabyś okazję gdzieś się ze mną spotkać, to zostałabyś przeze mnie potraktowana, tak jak uważam, że należy. Potem zaś to wszystko podlega weryfikacji i jeżeli jesteś człowiekiem, który nie szanuje mnie, to ja nie będę szanować Ciebie. Jeżeli będziesz szukać ze mną negatywnej zaczepki, to najprawdopodobniej prosto z mostu powiem Ci co o tym myślę i Cię od siebie odetnę. Nie ma u mnie miejsca na bylejakość, na umniejszanie własnej wartości, na stanie się workiem treningowym czy życiowym popychadłem.

Bardzo wysoko cenię swoją osobę. Znam swoją wartość. Z dumą patrzę w lustro. Nie mam najmniejszego problemu, żeby powiedzieć co w swoim wyglądzie lubię, a co bym zmieniła. Brak mi jednak kompleksów. Lubię się, bo nauczono mnie, że ludzie nie są idealni. Podkreślano mi, za dzieciaka jaką fajną jestem dziewczynką. Nauczono mnie poczucia własnej wartości i wytłumaczono, że to nic złego. Teraz coby się nie działo to go nie oddam. Znam jego siłę, ale wiem też, że przerośnięte potrafi człowieka skrzywdzić i że nie ma co się temu oddawać, a palemki lepiej oglądać na rajskich wyspach, a nie w swojej głowie.

To moja mama wtłoczyła mi do głowy te zasady, które w którymś momencie swojego życia poddałam obserwacji i stwierdziłam, że chcę je stosować dalej.

Większość z nas przechodzi w którymś momencie, najczęściej w wieku nastoletnim, czas buntu przeciw rodzicom. Ja swój też przeszłam, choć wydaje mi się, że odbył się on w bardzo małym stopniu. Tak czy siak jest to moment, kiedy zestawiamy swoje spojrzenie na rzeczywistość ze spojrzeniem swoich opiekunów. Stwierdzamy, że oni to nic nie wiedzą, że nas nie rozumieją, że się mylą i ogólnie to o świecie wiedzą tyle co nic. Podkreślamy sobie, że nie mają racji. W moim przypadku takich tematów było niewiele, ale trzeba przyznać, że teraz, patrząc na to wszystko z naprawdę sporego dystansu widzę ile w tym wszystkim było prawdy, logiki i w jak niewielu tematach moja mama się kiedykolwiek pomyliła. Miała i ma o wiele bogatszy bagaż życiowych doświadczeń i cobym nie zrobiła, to tego nie przeskoczę. Nie chcę nawet. Cieszę się, że mam możliwość się z tego uczyć i że pewnych rzeczy wcale nie muszę robić, aby się ich nauczyć. Wdzięczna jestem, że w każdej chwili mogę zadzwonić, albo po prostu na żywo zapytać o cokolwiek bym chciała i mam pewność, że na wszystko mi odpowie.

Moja mama to jedna z dwóch najlepiej życzących mi ludzi na świecie, absolutnie zawsze. Co by się nie działo, ja wiem, że ona przy mnie będzie i to jest niesamowicie piękne.

Dziękuję mamo, za wszystko.

.

__________________________________________________________________________________________

.

Te teksty również mogą Cię zainteresować:

.

Trzymaj się i do następnego

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz